Naprawdę zaskoczyło mnie/nas/ sytuacja w Dolinie Ewy.Bo to nią ostatecznie pojechaliśmy do Osowy.Jak się potem okazało strzał w “10”. Jeśli takie same warunki były by w Dolinie radości pociąg z powodzeniem by nam uciekł. Szklanka,szklanka,szklanka-poza niewielkimi odcinkami gdzie rower jakoś się toczył (6km/h ) reszta pokonana pieszo.Choć I ten sposób przemieszczania się do łatwych nie należał. Podróż pociągiem to formalność.W czasie jazdy skrzętnie spoglądałem na leśne dukty by wypatrzeć choć błota! Bo to ono tego dnia było naszym marzeniem.Dawało szanse na jakąś “normalną” jazde. Było różnie,raz lód,raz błotko. W Skorzewie I tuż za nim przez około 5 km miny nasze były pełne optymizu,eeeeee fajnie jest , da sie jechać!!!!!! Lecz szybko czarł prysł.Zaczęła się walka-prawdziwa walka.Z jazda nie miało to nic wspólnego.Liczne upadki,ślizgi kontrolowane skłoniły nas już w Gołubiu na wyjscie z lasu I pokonanie juz nie koniecznie zakładanego odcinka trasy na drogach asfaltowych.Wiec przebieg wycieczki szybko zmodyfikowaliśmy I przeze mnie tak nie lubiany asfalt tego dnia był naszym zbawieniem.Rowery zaczeły się toczyć, na licznikach zaczęły wskakiwać liczby dwu cyfrowe.
Po modyfikacjach trasa nasza wyglądała tak: Z Gołubia na Szymbark-Wierzyca-Kolano-Wierzyca pkp.
Co prawda zakładany dystans prysnął od razu w niwecz,lecz jakoś tego dnia sie tym nie przejmowaliśmy.Pierwszym obiektem jaki zobaczylismy bładząc po okolicy był zamknięty niestety w niedziele Dworek Wybickich.W Szymbarku grzechem było by nie zajrzeć do usytuowanego tam kompleksu historycznego z domem Sybiraka,bunkrów Gryfa Pomorskiego,krzywego domu I Naj deski swiata. Wszystkie te atrakcje widziały po raz pierwszy Kasie I Emil. Wewnątrz na palenisku posmażylismy sobie co sie tylko dało.Parówki,kanapki,odzież.Spedzilismy tam wraz z wiedzaniem dobre 1,5 h.Na sam koniec zakupiony przez Kasie chleb prosto z pieca był jeszcze taki gorący,że w mig zniknął w czeluściach naszych żołądków.Następnie azymut Szczyt Wierzyca.Podejscie nr 2 w tym roku niestety znów nie udane.Istny tor bobslejowy.Kręcąc sie po okolicy dojechalismy na stok narciarki.Tu swe dzieciństwo przypomniały sobie Kaśki.Odważnym krokiem pognały na stok by dosiąść wielkie dmuchane kolorowe koła I pognać niczym wodospadem w dół.Uchachane ( też bym był) pokonaliśmy ostatni cel naszej tułaczki.Był nim taras widokowy na j.Ostrzyckie.Tu wspólne foto I pognalismy na pociąg.W pociągu nie lada atrakcja okazała sie Kasia.Bynajmniej tak twierdzili dwaj panowie ciągnący pół litra z gwinta! Zaczeli nawet na cześć Catriny śpiewać.
Epilog:
Miejsce dla rowerzystów iście dziwne to lodowisko.My własnie postanowilismy po wysypaniu sie w pociągu w Rębiechowie tam sie własnie udać.Czemu? -Odwiedzić pełna game znajomych ,którzy z rowerami od jakiegoś czasu nic wspólnego nie mają.Zwa sie łyżwiarzami. Rzeczowa wizyta poparta kawa I gofrem dobiegła konca po około 30 minutach. Liczne figury I ewolucje na lodzie nie miały końca!
Tak też rajd przeszedł do historii.Dziekuje wszystkim za uczestnictwo,fotoreporterom za fotki. Ps: Piotr jak ty to robisz? Jak u licha sie ani razu nie przewróciłeś na tym lodzie.