„W tak pięknych okolicznościach przyrody, i ten..no... niepowtarzalnych” , już w pociągu wiedzieliśmy, że pogoda da nam wycisk. Już w Kościerzynie, gdzie dołaczył do nas Tomek, przemiły człowiek z Kościerzyny, zaczęło padać. Pognaliśmy więc rumaki ok. 20 km/h do uroczych, i wciąż pięknych Juszek, skąd nad jeziorem Białym dojechaliśmy do Wąglikowic. Na rozstaju dróg łyknięty gość tłumaczył, że mamy złe rowery, próbował też zaprzyjażnić się z Olkiem. Pojechaliśmy wzdłuż Wdy od Loryńca na Krzyż, skąd widać Wdzydzkie, Gołuń, Jeleń i Radolne. Po małym popasie, w deszczu ruszamy wzdłuż tego ostatniego jeziora, by dobrymi, twardymi drogami leśnymi, dotrzeć do Rowu, Wygody i Przytarni, cały czas wzdłuuuuż jez. Wdzydzkiego. Na końcu jeziora, głęboki jar ze strumykiem, w którym podobno mieszkają bobry, zaraz za domami. Zwierzęta te są obecne wszędzie, niedługo drwale nie będą mieli pracy. Na końcu jeziora pola i asfalt, gnamy nim do Borska, gdzie decydujemy demokratycznie o zmianie trasy na plan pierwotny, i tniemy w stronę Kościerzyny, zamiast Czarnej Wody. Deszcz ustaje, od Wdzydz Tucholskich znów lasem, prosto na Gołuń. Jakoś nam się spieszy, jesteśmy głodni, nie stajemy, tylko za Prezesem jedziemy lasem prosto na Juszki. Mijamy urokliwe i romantyczna jeziorka, m. in. Strupino i pędzimy do Juszek. Za nimi droga na Kościerzynę z niebieskim szlakiem i nie mamy wątów, że chcemy nią kręcić jeszcze 13 km. Naraz Organizator czuje, że jedzie mu się coraz ciężej, bolą kolana, uda i zaraz wymięknie. Jedzie coraz wolniej, a Topol ucieka, a za nim reszta grupy. Dopiero przed samą Kościerzyną Organizator odkrywa, że powolność bierze się z blokowania się tylnego hamulca. Gorliwie pomaga Olek i po chwili Organizator odzyskuje średnią bliską 20 km/h, a hamulec przestaje blokować koło. Jednak już w Kościerzynie. Mamy 69 km skręcone , jesteśmy na poważnym głodzie, więc jedynym słusznym wyborem jest Pizzeria Italiana i raczenie się włoszczyzną. Gorące i zimne napoje oraz smaczne potrawy sprawiają, że odzyskujemy wigor i chęci do życia. Mamy chwilę, pstrykamy foty pod choiną na Rynku, potem ostatni etapik na stację. Sprzedaż biletów dla 5 osób i 6 rowerów przerasta możliwości zmęczonej pani, która jest na stacji od wszystkiego. Oferta 1,2 ,3 jest dla niej kosmiczna, jak czarna dziura, która opanowała jej głowę. Po 10 min inni w kolejce mają wątpliwości, czy zdążą na pociąg, nam w końcu się to udaje. Jeszcze impreza na kolejowym szlaku ( nie my, grzeczne owieczki!) wysiadamy w Rębiechowie, Organizator odbija na Kokoszki, moknie strasznie i zostaje kilka razy oblany błotem, wreszcie o siódmej w zawrotnym tempie z powodu deszczu, dociera do domu i pisze dla Was te słowa. Zdjęcia dodane, zapraszamy do czytania. Oglądania, oraz komentowania