Relacje » OctoberBike-reaktywacja, 2 listopada 2008
OCTOBER BIKE, CZYLI PAŹDZIERNIKOWY ROWER W LISTOPADZIE
Cóż kryje się pod tak pozornie absurdalnym tytułem wycieczki? No jak to cóż – absurdalna próba pokonania rowerem jednego z najtrudniejszych szlaków pieszych regionu, owianego iście piekielną legendą.
GRT, dokonawszy kilka lat temu testu rzeczonej trasy w okresie suszy, opublikowało w Internecie budzące grozę zdjęcia ubłoconych rowerów. Niektórzy bikerzy, programowi przeciwnicy kasków, przyznawali się do zakładania tego haniebnego nakrycia głowy podczas przeprowadzania rzeczonego testu.
To wszystko jednak nas nie zniechęciło – wręcz przeciwnie – tylko podsyciło naszą ciekawość. Odcinek Gdańsk - Kolbudy nieco po macoszemu potraktowaliśmy – to już w końcu odcinek nieco oklepany. Ciekawiło nas to, co za Kolbudami.
Jako, że ciekawiło, to sprawdziliśmy. I co odkryliśmy? Hm, niewątpliwie duuużo błota, śliskich liści, strome leśne podejścia, pod które z trudem holowaliśmy rowery, przełajówki przez pola, ale przede wszystkim, przepiękne widoki.
Nie obyło się bez ofiar. Ja, pismak i grafoman, biłam niewątpliwie wszelkie wywrotowe rekordy. Tuż za mną plasował się Emil. Błotnofilny wydawał się być też i Piotrek. W Skarszewach wyglądaliśmy niczym dobrze zamaskowani partyzanci.
Jednak mimo mało reprezentacyjnego wyglądu, nie mogliśmy odmówić sobie wizyty w kultowej Karczmie Joannitów. Nie oszukujmy się – perspektywa odwiedzenia jej była dla nas największą siłą napędową, gdy już szaleliśmy w coraz ciemniejszych leśnych czeluściach.
Karczma, jak Karczma – zawsze rowerzystom przyjazna, ciepła, sprzętu pilnująca i z wydawaniem jedzenia się grzebiąca. I prawdziwie pokrzepiająca. Do jazdy zniechęcająca, niskie temperatury na dworze uświadamiająca. Ech, dość już jednak tego podrzędnego rymowania i wierszoklectwa. Wracajmy do konkretów.
A jakież są te konkrety? Cóż, konkretne 27km asfaltowego zjazdo-podjazdu prowadzącego do Tczewa. Zjazdo-podjazu nie tylko konkretnego, ale i zdradliwego. Tak, tak, asfaltu częściowo wybrakowanego.
Pamiętajcie moi drodzy – nawet ta najgładsza trasa może przynieść wam niespodzianki. Nigdy nie wiecie, czy nagle asfalt się nie skończy, a wy nie wylądujecie w bezwładnej kupce z waszymi rowerami prawie pod kołami TIRa (patrz. Emil i ja, Katarzyna vel. Catrina).
Nawet jednak zszokowni, nie możecie zawieść swych rowerowych towarzyszy. Musicie otrząsnąć się i dalej zmierzać do celu. Celem zaś naszym wieczornym stał ciepły dom, gorący prysznic i miękka kołdra. I cel ten, zdaje się, każdy osiągnął. Spać zaś każdy mógł bez wyrzutów sumienia, gdyż swój bikerski obowiązek cotygodniowy dobrze spełnił :).
A tak dla ciekawskich, taka sobie trivia: a)długość trasy: ok. 105km b)uczestnicy w kolejności alfabetycznej: Emil, Kasia, Łukasz, Pioter, Topol (organizator) Zbyszek (pozdrawiamy nowego uczestnika) c)strona szlaku:http://www.pomorskie.pttk.pl/index.php?option=com_co...