Relacje » Wirty, Pelplin i takie tam podobne, 5 października 2008
WIRTY, ALE JUŻ NIE PELPLN, CZYLI KOCIEWSKI RAJD MODYFIKOWANY ;)
Modyfikacje, modyfikacje i wielkie zdziwienie – to słowa kluczowe dla tego rajdu :).
Już rana Topol mało co nie doprowadził mnie do zszokowanego zawału. Cisza, spokój i leniwe ruchy, a tu nagle gwałtowny hałas – z przerażeniem uświadamiam sobie, że to mój telefon dzwoni. Odbieram, a tu właśnie dostaję meldunek, ze miejsce zbiórki zostało zmienione. Eee tam, co miałam do gadania, w końcu byłam tylko organizatorką :P.
Miejsce zbiórki jak najbardziej dogodne – parking pod moim domem. Tu o 7:38 pojawia się ekipa panów w transporterze „Nie Takiego Znów Świętego Adama” (czyt. No Saint). Panowie otwierają drzwi i teraz dla odmiany oni przeżywają szok – no cóż, zamknęli drzwi samochodu w ciepłym Gdańsku, a otworzyli je w piekielnie zimnym Tczewie:P. Jak stwierdził Adam, definitywnie klimat typu kosta, ale nie Costa Brava:P.
Ech, mimo zimna, ostatecznie panowie energicznie opuszczają samochód, a Topol, któremu szalenie dziękuję, zabiera się za rozpoczęte tydzień wcześniej wymienianie mojego hałaśliwego i krnąbrnego napędu. Jak szybko się przekonujemy, widok odkręcanej korby może być dla etnicznej żulii ciekawszy, niż widok butelki wina marki wino z rocznika środa ;>.
Trochę to wszystko trwa, więc w trasę ruszamy dopiero około 8:30. Łukasz i Adam wbijają się w pożyczone ode mnie rękawiczki i dzielnie stawiają opór lodowatemu powietrzu. Kierujemy się na Starogard. Trasa standardowa – trochę szlaku kociewskiego, trochę szlaku jezior kociewskich, trochę nienazwanego nigdzie szlaku rowerowego. Trochę błota, trochę korzeni, trochę ubitych duktów. No i niewątpliwie przepiękne widoki na odcinku trasy wiodącym wzdłuż jeziora Zduńskiego.
Oczywiście cała trasa to nie tylko sielanka – mijamy Groby Szpęgawskie. Mimo, że byłam w tym miejscu wielokrotnie, zawsze czuję się tu się na rowerze nieco nieswojo, jakbym zakłócała spokój zmarłym zabitym przez hitlerowców spokój. Jakoś staram się zawłaszczyć tą przestrzeń dla siebie, prozaicznie smarując łańcuch, albo regulując hamulce. Ale nie potrafię nie myśleć o tym, co działo się w tam 70 lat wcześniej.
Ech, wróćmy jednak do wycieczki. Ze Szpęgawska ruszamy już do Starogardu, gdzie, z braku innych możliwości (wszystko inne jeszcze zamknięte), wcinamy kebab, niektórzy z sosem piekielnie ostrym.
Po radośnie ciepłym postoju, ogarnia nas lenistwo. Dzielnie jednak opuszczamy lokal i pedałujemy, by żółtym szlakiem dotrzeć do Wirt. Wyjazd ze Starogardu udał się całkiem przyzwoicie. Ale na tym się skończyło. Do pewnego momentu jechaliśmy elegancko (nawet wtedy, gdy pomykaliśmy po torach:P). Jednak później uczestnicy zaczęli się psuć. Jednego bolała noga, innego wymiona (czyt. żołądek), jeszcze inny przeżywał kryzys egzystencjalny z powodu uszkodzonej w trasie przerzutki :).
Na skutek tych komplikacji, do samych Wirt jechaliśmy ze Starogardu aż 4 godziny. Zgroza:P. Cóż, park był w programie, więc go zwiedziliśmy, zdjęcie porobiliśmy i podjęliśmy jedyną słuszną decyzję o modyfikacji trasy. Niczym samobójcy wskoczyliśmy na drogę nr 22, by mniej więcej w Godzinę dojechać do wysokości Zabagna. Tu, jako bikerzy, co by nie mówić, podobno MTB, wskoczyliśmy na niewykorzystane przez nas jeszcze tego dnia fragmenty szlaku kociewskiego, którymi dojechaliśmy ostatecznie do mojego domu.
Dom, jak to dom, rozwichrzony jak jego mieszkanka, ale herbata i jakieś środki na ból wymion się w nim znalazły i zostały zaaplikowane gdańskim bikerom. Gdańscy bikerzy, spędziwszy na ogrzewaniu się i nawadnianiu się herbatą około pół godziny, ostatecznie zdecydowali się na wyjazd ok. godziny 19:10. Organizatorka więc panów pożegnała, zapominalskim o ich aparatach i zamiennych przerzutkach przypomniała i zabrała się za pisanie powyższej relacji :).