Jako ze pogoda zapowiadała sie rewelacyjna postanowiliśmy naprędce zaliczyć wcześniej niejednokrotnie obgadywany Wejherowski czerwony szlak będący ku uciesze pełen niespodzianek:)
Wystartowaliśmy z Wejherowa, szybciutko opuszczając miasto (piwne ogródki maja niezwykła moc przyciągania) Pocinając szutrami podziwialiśmy wspaniałe widoczki na jeziorka, stawiki i rożnej maści oczka wodne, co smuci...udało nam sie spotkać zaledwie tylko 2 rowerzystów buu :(
Ocena szlaku: szlak uważam za bardzo malowniczy, przyjemny, mniej więcej do wysokości Lezyc, początków Gdyni, fizycznie nie za bardzo wykańczający, pod warunkiem ze pokonujemy go po wczorajszym, nocnym deszczu :) (heh poza schodkami) wiadomo chodzenie meczy:)
dalszy etap szlaku to już w niektórych miejscach masakra, to co spotkaliśmy to zgliszcza, krzaczory, stosy gałęzi, których pokonanie dla pieszego bezapelacyjnie kończy sie zaliczeniem kilu ładniejszych rysek... (ktoś powinien za to stracić stołek)
po pokonaniu tych trudności czekały na nas nowo wyłożone gruba warstwa piasku leśne drogi grrr, bardziej błotniste tereny i ze względy na porę egipskie ciemności:)
po zapięciu oświetlenia śmiało podarzyliśmy pięknymi zjazdami i podjazdami:) niekiedy prawie ocierając sie o bande:)
W Sopocie pojawiliśmy sie około godz 22 z kawałkiem odnotowując czas przejazdu ok 4h 30minut.
Pogoda nam dopisywała, noc cieplutka, przyjemna i gdyby nie ograniczenia czasowe zapewne z pasja przejechalibyśmy go w druga stronę:)