Wieczorową porą bójneliśmy się rowerami (czyli Marek, Lul i Adam x 2) z początku po ścieżkach pokrytych lodem, co niektórzy postanowili sprawdzić empirycznie, gdzieś w stronę morza. Później było trochę śniegu, ale bałwanów nie lepiliśmy. W Sopocie zgarnęliśmy kolejnego Adama i udaliśmy się klifem w stronę Orłowa zaliczając jakieś tam góreczki bez większego oblodzenia i z małym narażaniem życia dotarliśmy do resztek mola orłowskiego. Dojechaliśmy do końca deptaku i wbiliśmy się na plażę. Pooglądaliśmy sobie dzieło zniszczenia jakiego dokonało morze, a w zasadzie to nie było nic widać, w każdym razie plażą jechać da się, ale niekoniecznie jest to przez wszystkich uwielbiane. Dalej lasem wbiliśmy się gdzieś w kierunku Redłowa. Zostało rzucone hasło, że wyłączamy lampy i całkiem fajnie się przez ciemności jechało. Było miło i przyjemnie, no ale kiedyś trzeba było wrócić, więc z Adamem z Rumi pożeganliśmy się gdzieś tam i sami ruszyliśmy w dół po czymś co może przypominać śnieg. Częściowo klifem, częściowo ścieżką i plażą dotarliśmy z powrotem do wioski rybackiej na "S" i ostatni standardowy wjazd na koniec mola i przez park nadmorski, w którym też występuje lód oraz mini-molo dotarliśmy na Zaspę i z powrotem do Wrzeszcza.
Dodane 24 stycznia 2007, 15:49 przez adampiotrowski