Kilka wspomnien z wycieczki do Oskowa… O umówionej godzinie przed KFC, czekala tylko wegierka. Mimo tego postanowiliśmy poczekać dziesięć minut na ewentualnych spóźnialskich, nikto jednak nie pojawil się. Pomyslale ze podobnie będzie i w Leborku i w końcu pojedziemy sami, trochę się byłem zaskoczony ze odnalazł nas na peronie i dolaczyl do nas Piotrek z Gdyni. Piotr, milo było Cie poznac… Po przywitaniu i nastrojeniu nawigacji, ruszyliśmy zwawo-na kawe do pobliskiej stacji benzynowej. Dla wegierki brak możliwości wypicia kawy, w trakcie wycieczki, jest równoznaczny z brakiem motywacji do dalszego kręcenia… Tak wiec, po zaspokojeniu podstawowej potrzeby Uli,ruszylismu w kierunku niebieskiego szlaku, z Leborka do Oskowa. Poza dwiema drobnymi pomyłkami w nawigacji, z mojej winy, cali, zdrowi i bez awarii /o czym później/ dotarliśmy do celu podrozy. Na parkingo, pod samym grodziskiem, stało kilkanaście samochodow, co wskazywalo na spora liczbe chętnych do obejrzenia tego miejsca, ale okazało się ze /mielismy farta/ trafiliśmy w sam srodek rycerskich zamagan, walk na tarcze, ale takze pięknych „bialoglowych”, poprzbieranych w stroj z epoki rzymskiej, tańczących do muzyki, z epoki bliższej jednak średniowiecznej Polski. Ale to drobiazg bez znaczenia… Trzeba tez wspomnieć ze przywitano nas jak długo oczekiwanych gości . Po chwili zauwazylem ze wszyscy goście sa tak cieplo przyjmowani, to było bardzo sympatyczne. Poza wspomnianymi doznaniami atrystycznymi, były także doznania kulinarne w postaciu bufetu z cieplymi posilakami, ale taze i ze strawa z kotla wiszecego nad ogniskiem. Poza winem, były kobiety, spiew i inne atrakcje, Ula i ja, postrzelalismy sobie z luku do tarcz. Wiekszosc moich strzal wyladowala, poza tarcza, ale i tak było-bojowo… Po 2 godzinach, zdecydowaliśmy ze czas wracac,ale nie tak hop,hop, bo okazalo się ze zlapalem gume, co więcej, uszkodziłem tak ze opone, nie na tyle jednak, żeby nie moc jechać dalej. Wymienilem szybko i sprawnie dentke i ruszyliśmy zwawo w kierunku Wejherowa, ale po 200 metrach okazalo się ze zapas który zalozylem, jako dobry, jest także dziurawy, zjechaliśmy na pobocze i zaczlo się szukanie dziur i ich klejenie, dziekuje moim wspoltowarzyszom niedoli, za pomoc. W tym całym rozgardiaszu, z detakmi już calkiem zglupiale i nie byle w stanie odroznic dorej detki od tej przebitej, co zaskutkowalo ponoenym zdejmowanie kola, zmienianiem detek itd. W każdy razie, to co zwykle zajmowalo mi 10 min. Tym razem, trwalo minut 60. To był już na tyle poważne przesuniecie w czasie, od zakładanego, ze zrezygnowaliśmy z dojechania do Wejherowa na kolach i skonczylismu rowerowanie na stacji w Strzebielinie Morskim Dziekuje Uli i Piotrowi, za sympatyczne towarzystwo i pomoc w uporaniu się z awaria. Towarzysto, pogoda i nastroje, mimo wszystko, dopisaly Pozdrawiam i do następnego razu…