Relacje » Na drożdżówki do Skarszew ;), 7 października 2007
Pomysł na wycieczkę znalazłam na stronie Gdańskiej Kampanii Rowerowej. Do Skarszew jakoś do tej pory nie udało nam się zawitać, a opis trasy, po skonfrontowaniu z mapą, był zachęcający. Wyglądało na to, że będzie sporo mało uczęszczanego asfaltu. I niestety (stety? ;)) trochę górek. Pretekstem do wycieczki stały się (ponoć) przepyszne drożdżówki, które można kupić przy skarszewskim rynku, bardzo zachwalane we wspomnianym wcześniej artykule.
Wyruszyliśmy spod Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku w 7-osobowym składzie. Do Pruszcza pojechaliśmy wałem wzdłuż Kanału Raduni. Bardzo przyjemnie jechało się kasztanową aleją, pomiędzy przybranymi barwami jesieni drzewami. Pod kołami szeleściły liście. W okolicach Lipiec o mało nie rozjechaliśmy na ścieżce Marka-Ubota, spacerującego tam z psem! ;) Zatrzymaliśmy się na chwilę przy zabytkowym kościele w Świętym Wojciechu na kilka fotek.
W Pruszczu przejechaliśmy na prawą stronę kanału i ścieżka rowerowa zawiodła nas do gotyckiego kościoła. Tutaj skręciliśmy w prawo w dość niepozornie wyglądającą uliczkę, która wyprowadziła nas z miasta w kierunku Juszkowa. Po drodze czekał nas przejazd pod obwodnicą. Kolejną miejscowością było Jagatowo, a potem Borzęcin. W tej miejscowości na trochę utknęliśmy. Nijak nie mogliśmy odnaleźć drogi do Rekcina. Zapytany tubylec wskazał nam w końcu "coś w rodzaju drogi", ale potem nas stamtąd zawrócił, bo stwierdził, że potopimy się w błocie. ;) I chyba miał rację, bo Jaro, który zdążył już zapuścić się w tym kierunku, natrafił wprost na rozorane pole. Ostatecznie usłużny tubylec skierował nas skrótem, też po sporych wertepach, do głównej drogi. Tak więc już asfaltem pomknęliśmy do Żuławy, mijając po lewej stronie Rekcin.
W Żuławie zjechaliśmy z szosy i gruntową drogą dojechaliśmy do Warcza. Stąd, znów asfaltem, dotarliśmy do Mierzeszyna. Tutaj czekał na nas Andrzej, który dojechał z Żukowa. Zrobiliśmy krótki postój na zakupy w sklepie i na małą przekąskę, obejrzeliśmy dwa kościoły (jeden z dość oryginalną wieżą) i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kolejne miejscowości na naszej trasie to Błotnia, Olszanka, a potem Drzewina. Przed Drzewiną czekał nas super zjazd - spadek terenu wynosił ponad 12%! Za Pawłowem skręciliśmy w lewo i po ok. 9 km dojechaliśmy do celu naszej podróży, znaczy się do Skarszew.
Ustaliliśmy, że mamy 50 min. "czasu wolnego". Większość grupy - nieco zgłodniała, a pora była jak najbardziej obiadowa - udała się od razu do mieszczącej się przy rynku w zamku Karczmy Joannitów. Pani ze sklepiku z pamiątkami chętnie przypilnowała rowerów (za symboliczną złotówkę). Najpierw zerknęliśmy jeszcze na wystawę obrazów (zamek jest siedzibą Gminnego Ośrodka Kultury). Reszta obsługi Karczmy pozostawiała jednak co nieco do życzenia - lekko zblazowana, wybitnie starała się nas zniechęcić do zamówienia placków ziemniaczanych i placka po cygańsku (widać nie chciało się im się trzeć ziemniaków ;)). Ostatecznie zamówiliśmy po kociołku tureckim. Kiedy okazało się, że jednak nie ma tyle porcji tego dania, Krzysiek zdecydował się na spaghetti. Niestety obiadu nie doczekał się, bo... zapomniano o jego zamówieniu! Gdy się zorientował, było już za późno, aby coś zamawiać. :-/
Skarszewy zwiedziliśmy "w międzyczasie" - znaczy się między zamówieniem a zjedzeniem obiadu. Ponieważ na posiłek mieliśmy czekać ok. 20 minut, część z nas postanowiła wykorzystać ten czas na spacer. Skarszewy to miejscowość z charakterystycznym klimatem małego miasteczka. Jest tu zadbany rynek (położony pod dość nietypowym kątem), otoczony mieszczańskimi kamienicami, dwa kościoły, pozostałości dawnych murów miejskich. Przy gotyckim kościele zlokalizowaliśmy cukiernię, w której miały być sławetne drożdżówki. No i klops: słusznie nas uprzedzano, że w niedzielę nie ma świeżych drożdżówek! Właściwie to nie mieli żadnych... ;) Więc zamiast tego uraczyłyśmy się z Małgosią naleśnikami. :)
Powrotna trasa do Gdańska wiodła przez Pawłowo w kierunku Drzewiny. Aby jednak ominąć ostry podjazd, odbiliśmy przed Drzewiną w prawo i okrężną, bardzo malowniczą drogą przez pola i lasy dotarliśmy do Olszanki. Stąd już główną drogą do Mierzeszyna. Za Mierzeszynem w Domachowie mieliśmy skręcić na Pręgowo, przegapiliśmy jednak ten zjazd i zajechaliśmy aż do Warcza. Stąd przez Żuławę dotarliśmy do Bielkówka. Później było Lublewo, kawałek kolbudzką szosą, a w Bąkowie odbiliśmy w lewo na Otomin. I to zasadniczo był koniec wycieczki. Licznik wskazywał 95 km. Choć niektórych czekało jeszcze całkiem sporo kilometrów drogi "domowej"...
Wyjazd zaliczyłabym do bardzo udanych. Wbrew obawom dopisała pogoda - całkiem niezła jak na październik. Trasa wiodła bardzo ładnymi, rzadko odwiedzanymi przez nas, okolicami. Wydawało mi się, że będzie więcej asfaltu, w większości jednak były to drogi określane jako "drogi lokalne utwardzone", co w praktyce oznaczało czasem płyty, czasem bruk (oj, wytrzęsło nas trochę) lub po prostu trochę lepsze wertepy. Nie zawiodły nas również górki - było pod co się wdrapywać! Dziękuję serdecznie wszystkim uczestnikom za miłe towarzystwo i do zobaczenia znów na szlaku! :)