Relacje » Czarna Woda-Zamek Kiszewski-Tczew, 12 września 2007
Radując się wielce moją wreszcie choć-połowicznie-zdrową nogą, siedzę sobie w pokoju, studiuję mapy i wymyślam trasy, które mogłabym przejechać. Tym sposobem dwa dni temu wpadłam na pomysł wycieczki z Czarnej Wody do Olpucha, a stamtąd przez Starą Kiszewę i Skarszewy do Tczewa. Samotna jazda jakoś nie za bardzo mi odpowiadała, ale na szczęście Flasha nie trzeba było długo przekonywać do mojego pomysłu.
Z rana wsiadłam więc w pociąg jadący w stronę Chojnic. W tym czasie Flash mknął już na miejsce spotkania na rowerze – uwaga, uwaga – znów Schauffie – tym razem pożyczonym (tu podziękowania dla mojego taty). O 9.15 wytoczyłam się z pociagu w Czarnej Wodzie i dokładnie w tym momencie na dworzec wpadł Flash. Ja miałam na liczniku 800m, on 100km, ale właściwie kto by się tam przejmował:P.
Natychmiast ruszyliśmy na zielony Szlak Kręgów Kamiennych. Niby wszystko pięknie, ale już na wysokości Kociej Góry oznaczenia znikają gdzieś w czarnej dziurze. Analizujemy mapę, skręcamy w lewo i przedzierając się przez teren posesji “chronionej przez agencję ochrony”, kierujemy się w stronę Wdy, gdzie według pewnych kartografów powinniśmy zobaczyć zielono-białe znaczki. Hm, przynajmniej teoretycznie. Znaczków nie dojrzeliśmy, za to dzięki bogatej wyobraźni dopatrzyliśmy się drogi prowadzącej wzdłuż brzegu rzeki. Mały offroad i po jakiś 2-3km po drugiej stronie Wdy pojawia się gospodarstwo. Jakoś mamy już dość topienia się w pokrzywach, więc pseudo-mostkiem przedostajemy się na przeciwległy brzeg. Mostek na tyle niestabilny, że ja, Katarzyna, o mało co nie ląduję w zielonkawych odmętach. Na szczęście kończy się tylko na utopieniu kilku wafelków :P.
Leśnymi przecinkami docieramy do Zawady, a stamtąd do Klonowic, gdzie wreszcie natrafiamy na oznaczenia szlaku. Tu, zawracajac w stronę Czarnej Wody, przekonujemy się, że cały właściwie prawie cały czas jechalismy szlakiem. Tylko po prostu znaczki na odcinku paru kilometrów wyparowały :P.
Zapokoiwszy naszą ciekawość, znów kierujemy się na Odry. Tu oglądamy sobie za free (ha ha, kasa jeszcze zamknięta :P ) kręgi, które podobno mają dodać nam mocy (mojej nodze wielce przydatnej :P ).
No, nieważne, powoli zbieramy się i w moim zamulającym tempie ruszamy w stronę Olpucha. Trochę topimy się pięknym błotku, trochę pomykamy po ubitych drogach, mijamy malownicze jeziora, a w końcu niebieskim szlakiem łącznikowym docieramy na miejsce.
W Olpuchu mały popas i posiłek i dalej przez pola i lasy, drogą pomiedzy jeziorami Przywłoczyno, Czerwonka, Kozielnia i Krąg (nawet łódka się znalazła, ale tym razem Flashowi nie udaje się niczego zatopić ;> ), a Wierzycą dostajemy się do Starej Kiszewy. 1,5km za wsią spora niespodzianka – całkiem okazałe ruiny gotyckiego zamku, jak się pózniej okazało, postawionego tu w XIV wieku przez Krzyżaków. A bonusowo, tuż obok, dworek szlachecki. Wszystko to w rękach prywatnych właścicieli, ale chętni, za jego zgodą, mogą się pokusić o zwiedzanie.
My na zbyt dokładne badania niestety czasu nie mamy. Dalej szosą i polami, przez Górę, Koźmin, Pogódki i Jaroszewy, trzymając sie jak najbliżej Wierzycy, przemieszczamy się w stronę Skarszew. Tu już nawet w przebiegających kurczakach widzimy rosół, więc decydujemy się na wizytę nie w kolejnym zamku, a w zamkowej knajpie. Ha, Ci którzy jechali już ze mną i Wojtkiem przez Skarszewy w zeszłym roku, zapewne pamiętają ten przybytek :P. Teraz był on tak zapchany, że ledwo miejsce znaleźliśmy – kibice polskiej drużyny piłki nożnej ogladali sobie wspólnie mecz, spożywając przy tym zupę chmielową:. Jeden z dżentelmanów był tak już tak najedzony, że po prostu smacznie spał :P. My pogardziliśmy jednak pokarmem spożywanym przez kibiców i zdecydowaliśmy się na coś konkretniejszego. Flashowi nawet udało sie w jadłospisie wytropić makaron w postaci spaghetti :P. Nie da się ukryć, że od ciepła i jedzenia spać nam się okrutnie zachciało. A tu jeszcze 27km do Tczewa. Niby nic, ale trudno jechac spiąc jednoczesnie :P Ostatecznie wykorzystując korzystne ukształtowanie terenu docieramy do mojego domu w niecałe 50 minut. U mnie na liczniku wybija 110km.
Plądrujemy moją kuchnię (ech, niewiele w niej było :( ) i przeglądamy mapy. Ja, choć zadowolana z wycieczki, Bogu dziękuję, że w swoim półsennym stanie nie muszę już nigdzie jechać. Flash, choć ziewa niemiłosiernie, ma do przebycia jeszcze 47km. Wciąga więc nogawki, cudem wbija się w moją nieelastyczną bluzę rowerową, bierze rower i znika w ciemnościach nocy :P ( z pewnych żródeł wiem, że w Grabinach Zameczku przespał jakies 15 minut :P). Z tego co słyszałam, tego dnia przejechał na rowerze koło 260 km i to na dodatek na piekielnie niewygodnym siodełku Bontrager Select ATB (niech bedzie przeklęte :>).
Fotki będą, kiedy Flash raczy swoją twórczośc tu zaprezentować ;).
P.S. Wojtku, wielkie dzięki za mapnik. Bardzo się przydał :).