Zaczęło się od tego, że w niedzielę miała się odbyć wycieczka narciarska dla żółtodziobów. Niedzielny ranek przywitał nas intensywnymi opadami deszczu i porywistym wiatrem. Około godziny 8.00 opady deszczu zaczęły przechodzić w deszcz ze śniegiem. Taka aura zniechęciła organizatorkę, która postanowiła wycieczkę odwołać.
Jednakże dwoje żółtodziobów postanowiło mimo wszystko wybrać się na narty. W związku z zamieszaniem powstałym w następstwie zniknięcia wycieczki z kalendarza, pod Pachołkiem udało nam się wylądować ok. godz. 11.00. Na górze wpięliśmy narty. Pierwszy zjazd i pierwsze gleby w naszym wykonaniu. Nie poddajemy się jednak. Podnosimy się i ruszamy dalej niebieskim szlakiem w kierunku Sopotu.
Po niecałej godzinie opady deszczu ze śniegiem ustają. Poruszmy się niczym oddział wojska pod obstrzałem, co jakiś czas padając, żeby uniknąć trafienia kulą wroga, wstajemy i podążamy dalej. Po drodze mijamy czworo biegaczy (nie licząc psa) bez biegówek oraz cztery osoby na biegówkach. Nie spotykamy żadnego rowerzysty, chociaż ślady rowerowe widzieliśmy (całkiem świeże).
Docieramy do Wielkiej Gwiazdy. Tu robimy krótki postój, po czym ruszamy w kierunku Łysej Góry. Wycieczkę kończymy w Sabacie przy szarlotce i grzanym piwie.