Tak w ogóle to jechać mi się nie chciało. Już wczoraj, dziś jeszcze bardziej. Zimno, mokro, prognozy tez do kitu i wszystko zresztą. A tu ktoś wycieczkę wymyślił w większości pewnie po błocie, też coś... Od rana kombinowałam jakby tu się wykręcić, odwołać czy co tam jeszcze, w końcu nic mądrego mi do głowy nie przyszło, niemądrego zresztą też, ranny telefon do Fifi nie zmobilizował za bardzo do odwrotu a drugi Witka który zdążył wyjechać i wogóle przystopował moją ewakuację…więc się wygrzebałam i nawet zdążyłam na kolejkę....
Na dworcu w Redzie czekał Witek z Robertem, zabraliśmy też Mariusza z kolegą bo się upierali;) i w siedmioosobowym składzie ruszyli na trasę. Z głównej odbiliśmy na bruk w kierunku Rekowa, później w jakimś innym kierunku i jeszcze innym, nie wiem bo się zagadałam a że rozmawiać lubię i trochę to trwało wyjechaliśmy kawał dalej, gdzieś pod Wejherowem , za co się chyba nikt nie pogniewał bo droga była ładna i z górki.
Po zlokalizowaniu pozycji całkiem fajnym szutrem dotarliśmy do kolejnego punktu zapowiedzi czyli Sławutowa, obejrzeli jaki i zamek z Sławutówku i drogami pobocznymi dotarli w towarzystwie lekkiego deszczu do Pucka. Tam w knajpce nad wodą która nie pamiętam jak się nazywa z przerwy kawowej zrobili wczesnoobiadową bo mało kto się oparł rybce, rozgrzali herbatka i zapatrzyli w niebo z którego się lało…i lało….i lało…i wyglądało, że tak już do końca świata będzie. Postanowiłam zmienić lokal na dworzec PKP i tam poużalać się nad aurą która wykluczała planowaną klifem i niebieskim szlakiem lajtową w założeniu jazdę….. i może na jaki pociąg trafić…...Nic z tego nie wyszło, torowstręt;) zdiagnozowany chyba u wszystkich wziął górę, popatrzyliśmy na tory, na niebo, na tory, na niebo, na mapę, na siebie…i pojechali. Trochę inaczej, bo po asfalcie do Rzucewa, ale pojechali. Ołowiane chmury towarzyszyły nam cały czas jazdy przez Osłonino i Mrzezino, za rez. Beka nieco nas znowu zmoczyło ale dosuszyliśmy to na kolejnej „miodowej „;) przerwie w Rewie......i na tym skończyły się urokliwe trasy, późnej już była tylko cywilizacja i asfalt, przyjemny w tak fajnym towarzystwie:)
Na liczniku 88 km. Bardzo się zdziwiłam, nie czuję tego, zapewne przez super uśmiechniętą ekipę, dziękuję wszystkim za przemiły dzień i że Wam się w tych warunkach i z marudzącą prowadzącą chciało.
Fotek nie będzie, bo nikt nie wziął aparatu.
A, obiecałam napisać, że Robert pokazywał klatę ;)))
Dodane 29 sierpnia 2010, 09:27 przez yas Aby dodać komentarz musisz się zalogować