Gdy przeglądam zdjęcia z tego spaceru, wciąż jeszcze krztuszę się ze śmiechu. :))) A zaczęło się tak:
Wyruszyliśmy z Przywidza w kierunku Gromadzina - 14 piechurów i 6 narciarzy. Już pół kilometra dalej sekcja narciarska pożegnała się z nami, wybierając trasę o bardziej sprzyjającej dla nich nawierzchni. Mieliśmy się spotkać w Trzepowie przy stoku narciarskim, gdzie zaplanowane było właśnie tytułowe "białe szaleństwo na oponach".
Najpierw asfaltem. W Gromadzinie odbiliśmy w prawo - szeroką drogą po ubitym śniegu. Szło się dobrze. Za dobrze. ;) I gdy doszliśmy do jakiejś szosy, okazało się, że zabłądziliśmy. Sytuację uratował Tomek - zaopatrzony w kompas i mapę. Wróciliśmy do rozwidlenia dróg, które wcześniej zlekceważyliśmy, nie dowierzając, że właśnie tamtędy mogłaby wieźć nasza droga. A jednak!
To był chyba najdłuższy kilometr w moim życiu. :))) Przemieszczaliśmy się (z racji stosowania różnych technik poruszania się trudno tu użyć słowa: "szliśmy" ;)) nieprzetartym szlakiem. Głęboki śnieg pokrywała zlodowaciała warstwa, co sprawiało, że czasem udawało się pokonać kilka kroków po powierzchni, by chwilę później zapaść się prawie po kolana. Z daleka musieliśmy pewnie przypominać grupę niedobitków wracających z przegranej wojny: pochyleni, rozpaczliwie chwytając się powietrza, by utrzymać równowagę, przewracając się co krok, na czworakach (co okazało się jedną z bardziej skutecznych technik ;))...
I tak to iście piekielną drogą dotarliśmy do... Piekła. Górnego. ;) Z ulgą powitaliśmy ubity śnieg pod nogami, a potem do samego Trzepowa był już cudowny, twardy, dający poczucie bezpieczeństwa i stabilności asfalt. :)
Stok narciarski w Trzepowie. Tu spotkaliśmy się z grupą osób, które dojechały samochodami. Niestety nasza sekcja narciarska, zniechęcona pokaźną kolejką przy wyciągu "oponowym", odjechała chwilę wcześniej do domu. :-( A szkoda. Bo jak już dorwaliśmy się do dętek, rozpoczęła się świetna zabawa. I była to całkiem niezła dawka adrenaliny. :) Potem jeszcze ciepła herbatka, pieczenie kiełbasek przy ognisku i czas było zbierać się do domu.
Dzięki, kochani, za rewelacyjną atmosferę i dzielne znoszenie trudów wyprawy. A co złego, to nie ja. ;)
WERSJA NARCIARSKA - RELACJA TYBOTA:
Liczba uczestników 6 osób + pies. Dystans 7km
Wszyscy narciarze dotarli na miejsce startu własnymi pojazdami, ale na trasę wyruszyliśmy już razem z grupą pieszą dowodzoną przez IwciĘ.
Niestety po kilkuset metrach jena z osób musiała zawrócić z powodu kłopotu z wiązaniem.
Tuż za mostkiem w rejonie jez. przywidzkiego głęboki śnieg zmusił do zawrócenia z drogi grupę pieszą, nie było to przeszkodą dla poruszających się na deskach ;)
Droga wiodła przez głęboki, ale nieco zmrożony śnieg co znacznie ułatwiało nam ślizgi nawet po tafli zamarzniętego jeziora. Urządziliśmy sobie nawet mały konkurs zjeżdżania ze sporej górki. Była też wspinaczka na spore wzniesienia w lesie a także niemiłe znalezisko. Ofiarą tegorocznej trudnej dla zwierząt zimy padła mała sarenka aby stać się żerowiskiem dla zamieszkujących las drapieżników. Oszczędzę wam opisu tego miejsca.
Cała droga największą trudność sprawiała naszemu psiakowi. "Luna" (bo o niej mowa) dzielnie podążała za narciarzami pomimo iż łapy zapadały się w śniegu aż do brzucha. Z determinacją jednak pokonywała kolejne zaspy raniąc sobie przy tym łapę.
Po 7 km wędrówki dotarliśmy do Trzepowa z małym niedosytem dystansu, ale miłym uczuciem spełnienia jaki daje wspólna wycieczka.
Narciarskie wycieczki to novum w naszej TIR'owskiej grupie. Jednak tak spodobała sie nam ta dyscyplina że już planujemy kolejną trasę aby do cna wykorzystać korzystną w tym roku aurę.