Bryzą nazwać tego raczej nie można było. Wiatr dochodzący w porywach do 100km/h :) stawiał pytanie-co Wy u diabła robicie na tych rowerach.? Odpowiedz oczywiście nasuwa się sama. Nikt i nic nas nie powstrzyma od kręcenia!!
Epogeum mega Bryzy miały miejsce na klifie Puckim. Momentami z roweru trzeba było zejść by nie znależć się w zatoce :).W przypadkach gdy uporem maniaka dało się jechać kąt obrany na rowerze sporo odbiegał od pionu!
To tyle jeśli chodzi o panujące warunki i aurę na trasie.
Sama trasa to nic nadzwyczajnego- no oprócz towarzystwa! Rewa,Puck- gdzie w końcu zasmakowałem słynnych jabłek w cieście (żadna rewelka) Władysławowo. W tym ostatnim mieście mój organizm powiedział pas. Każdy km był już dla mnie katorgą. A to za sprawą nie wyjaśnionego spadku wszystkiego. Ból mięśni,goraczka,ogólne wyplucie. Pociąg-to jedyna rzecz o ,której marzyłem i ciepła kołderka. Tak też uczyniłem. W domu tona lekarstw i jakoś dziś funkcjonuje.
Łukasz też miał tuż po moim pożegnaniu we Władysławowie problemy ze zdrowiem. Ich wyprawa zakończyła się 10 km dalej- w Pucku.Zgodnym głosem oznajmili,że to już tutaj zakończą Bryzę! Solidarnie wszyscy wsiedli do pociągu.
Wszystkim chorym tego dnia dziękuję.
Dodane 4 października 2009, 19:41 przez t.o.p.o.l.