Wycieczka zapowiadała się standardowo. Ładna pogoda, piękna okolica, aż chce się iść. I chciało się- do czasu.
Po dwóch godzinkach dotarłem do ruin wiatraka. Jest on dość, stary i zniszczony- gdzieniegdzie brakują cegły, w murach są dziury, a do tego ściany nieco pochylone do wewnątrz- dość powiedzieć, że postanowiłem wdrapać się na górę, w celu zrobienia kilku fotek. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moje yeansy. Stare, schodzone, nieco przyciasne, raczej ciężko nadają się do wspinaczki. I to właśnie one okazały się najsłabszym ogniwem. Mniej więcej w połowie, usłyszałem "trachhhhh, i poczułem powiew wiatru....w pewnym miejscu. Okazało się że mam drugi rozporek w spodniach- do kolan i nie bardzo da się go zapiąć:D Od tej chwili zaczęła się Wielka Improwizacja- czyli jak tu trafić do domciu niezauważony :) A w okolicach Łęczyc,czekał już ratunek w postaci braciszka na rowerku i z spodniami w plecaku:D