Relacje » WZDŁUŻ ŚCIANY WSCHODNIEJ .... a nawet ciut dalej, 30 kwietnia 2009
Tak to mniej więcej pamiętam …
Przedłużona o dwa tygodnie majówka rozpoczęła się w czwartek 30.04 prawie 17-to godzinną podróżą pociągami do Przemyśla. Znieśliśmy ją z godnością i uśmiechem, choć łatwo nie było, oj nie- nie dosyć, że długi weekend i tłumy ludzi to wagony zupełnie bezrowerowe, a my w czwórkę – Ewa, Kajas, Łukasz i ja, maszyny, sakwy, namioty i tak mało miejsca na to wszystko ale daliśmy radę i nieco nieprzytomni dotarli na miejsce..
Ten dzień zaplanowałam zupełnie luźno. 11.30 wyturlaliśmy się nareszcie z pociągu.-Piotrek przyjeżdżał parę godzin później, Kajas chciał odwiedzić rodzinę, więc z Ewą i Łukaszem ruszyliśmy na objazd fortów Przemyśla pokonując przy tym całkiem niezłe górki, które niektórym poprawiły krążenie po podróży, niektórych przyprawiły o kilkudniowe zakwasy;), jednak widok miasta z góry wart był męczarni. Później szybki obiad w pizzerii, drużyna się kompletuje, zakupy i w drogę. Wyjechaliśmy na południe w kierunku Rezerwatów Szachownicy w Krównikach.Trasa była łatwa, przewaga asfaltu, okazyjnie ścieżek. Szachownicy nie znaleźliśmy ku ubolewaniu Kajasa, podobno sezon na ich kwiaty minął, za to trafiamy ładny „małpi mostek” na linach za Nehrybką i tuż przed granicą ruiny fortu w rezerwacie Skarpa Jaksmanicka. Mieliśmy plan powrócić do niego nocą z latarkami, ale problemy ze znalezieniem noclegu, zimno i zmęczenie odwiodły większość od tego pomysłu. Spaliśmy już o 20-tej, na działce u gospodarza w Siedliskach , zmęczeni, przemarznięci, niektórzy niedoszorowani i ..nadal dowcipkujący; jednak był to zdecydowanie najmniej przyjemny z noclegów tej wycieczki .
Zwinęliśmy namioty i w drogę . Pogoda przepiękna , krajobraz jednolity- lekko pofalowany, pola, łąki, małe wsie, resztki starych PGR-ów , cisza i spokój… w sumie nic specjalnego gdyby nie cerkwie, które znajdujemy co kilkadziesiąt kilometrów, co jedna to ładniejsza…W Stubnie zbaczamy z drogi by obejrzeć w Stubienku świeżo odrestaurowana i pachnąca nowością cerkiew, potem Chotyniec- tu spędzamy prawie godzinę, trafiamy akurat na jej zamknięcie i przemiła staruszka opiekunka nie dosyć, że wpuszcza nas do środka i na balkon to jeszcze opowiada całą historię cerkwi….a gdyby dać jej czasu to zapewne i całe życie by opowiedziała;) Przepiękne to było…Dalej w drogę- przed Kobylnicą trafiamy na orszak ślubny, robię z Łukaszem bramę, wpada flaszka i cukierki, przydadzą się na wieczór..;) Później następne cerkwie- Kobylnica Wołoska, Wielkie Oczy, w międzyczasie obiad z odgrzanych słoików w Łukawcu pod sklepem . Następnie schowana głęboko w podmokłym klimatycznym lesie ( zastanawiamy się nad kupnem ziemi, tak pięknie…zresztą temat zrzutki na działkę wraca do nas w kolejnych dniach nie raz.). Wólka Żmijowska. Za Wólką trochę błądzę, pomaga nam uczynna babuleńka w adidasach Ferrari;)) proponując bez pytania wodę, spanie i wakacje…Do Krowicy Hołodowskiej z kolejną cerkwią docieramy polem i szutrami, po drodze kaplica „Pięciu sosen” w środku lasu Po południu przedzieramy się przez leśne błota i chaszcze, często na azymut, po kilku godzinach trafiamy do drewnianej cerkwi w Radrużu, zabytku klasy zerowej…cudna….jest po 19-tej, lądujemy w Horyńcu- tym razem ( i jak się okazuje nie ostatnim ) ciepła kwatera, mycie, pranie , wieczór spędzony na pogaduchach i wszamaniu ślubnych zdobyczy;)
Z okazji niedzieli startujemy godzinę później. Znów klimatyczne cerkwie- Werchrata, Siedliska.. niektóre ogromne i drewniane przypominają mi galeony… Teren robi się coraz bardziej pagórkowaty i leśny, jesteśmy na Roztoczu…Początkowo świetny asfalt, mkniemy ze sporą prędkością po jego nieuczęszczanych zakolach W Werchratej kończy się droga. Kilka godzin przebijamy się w upale przez leśne piaski dla kolejnej na trasie cerkwi w Prusie a potem Siedliskach . Tam też trafiamy na uroczystość lokalnej straży pożarnej, z cudownej studni przy kapliczce na wodzie bierzemy zapas wody do bidonów, oglądamy skamieniałe drzewa, rozmawiamy ze strażakami, trochę zdjęć i dalej w drogę. Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do wysoko położonej cerkwi w Hrebennem .Wygłodzeni znajdujemy ciepły obiadopodobny posiłek ( szumna nazwa ale niech tam) na przejściu granicznym i ruszamy na dalsze piaski ku cerkwi w Kornie .Końcówka trasy spokojniejsza- asfalt, wieczorem jeszcze oglądamy otwartą drewnianą cerkiew w Korczminie. Nocleg znajdujemy u przesympatycznego księdza Marka w Machnówku- zostaliśmy bardzo miło ugoszczeni, nakarmieni swojskim jadłem, prawdziwymi wiejskimi kiełbaskami, zaproszeni na ognisko poznali małżeństwo ze wsi, dowiedzieli mnóstwo ciekawych rzeczy o miejscowości , ludziach i ich życiu, jego innym niż nasze tempie, innych zupełnie problemach……dostali książkę z dedykacją i prowiant na drogę..widziałam przecudny wschód słońca nad cichutką wsią…..ech, wspaniale nam było
Rano oglądamy kościół i słuchamy opowieści księdza o jego pamiątkach. Jeszcze zdjęcie i w drogę. Przed południem cztery cerkwie- Korczmin- wchodzimy do środka, choć pani trzeba zapłacić, Chłopiatyn, klimatyczny opuszczony Myców z przyległym starym cmentarzem w polu i Dłużniów. Przed Dłużniowem najładniejszy ze spotkanych cmentarzy- kilometry od wsi, na skraju łąki i skarpy leśnej, przepiękna kapliczka i groby…urzekający widok, zgodnie stwierdziliśmy ze jak nas chować to tylko tam…oczywiście za jakiś czas;) W miejscowości Liwcze postój pod sklepem na drugie śniadanie. Pani proponuje wędrowcom kawę, grzecznie odmawiamy więc ja dostaję kanapkę…nie da się nie przyjąć i smakuje z takiej życzliwości podwójnie ;) . Po drodze odbijamy z trasy na nieczynne przejście w Uśmierzu by popatrzeć na cerkiew poza naszymi granicami.
Wjeżdżamy w Nadbużański Obszar Chronionego Krajobrazu ,widoki nadal podobne-pola, łaki, małe wsie i kościółki, tylko w dali zieleń nadbużańskich lasów., w tle hordy niemiłosiernych komarów i meszek. Tego dnia nie pierwszy raz widzimy Bug- trafiając w Kryłowie na pozostałości zamku na wyspie…Późny obiad- naleśniki w Hrubieszowie i po 18-tej zmęczeni całodzienną jazdą w mocnym , zupełnie nie majowym słońcu docieramy do Janek przed Horodłem, gdzie Ewa znajduje nam fantastyczny nocleg w gospodarstwie agroturystycznym „Zacisze” u Pani Eli.. Oprócz spania mamy pranie , domowy kompocik, niesamowity humor i energię właścicielki udzielającą się wszystkim, jajecznicę na śniadanie i paczki na drogę..i te pyszne ogórki kiszone, ach….
Z żalem wyjeżdżamy w kierunku Horodła . Niewiele dalej w Strzelecki Park Krajobrazowy. Próbuję zrobić zjazd do Bugu, nieziemskie błocko i zarządzam odwrót. Krajobraz powoli się zmienia- dominują lasy ale i stada komarów. Tego dnia zamiast słońca mamy wmordewind utrudniający jazdę i choć teren jest płaski po twardej nawierzchni nie poruszamy się zbyt szybko. Nad Zalewem Husynne godzinna przerwa na kawę z resztek Kajasowej neski i mojej gazowanej wody mineralnej, , później kilkakrotnie zatrzymujemy się nad brzegiem bliskiego już szosie Bugu na zdjęcia. Wczesnym popołudniem obiad w Woli Uhruskiej, dołącza do nas Krzyśko, od tej pory szarżujemy w szóstkę .Cały wieczór jazda w lesie już bez zwiedzania, przecinamy Sobiborski Park Krajobrazowy ; nocleg w agro w Sobiborze.
Koło południa docieramy do Włodawy, tam z zewnątrz oglądamy żydowska synagogę i prawosławną cerkiew i ruszamy w dalsza trasę. Płaski, przyjemny asfalt prowadzi przez kilka małych ładnych miejscowości z urokliwymi cerkwiami- Hanna, Sławatycze, Jabłeczna …tam z nadbużańskich bagien za klasztorem tejże nie szło chłopaków wyciągnąć;) . Trochę szwędamy się p polnych drogach strasząc zające, potem pogoda zaczyna się psuć. W Kodeniu oglądamy bazylikę, zatrzymujemy się tam też na obiad u Oblatów unikając przy tym ulewy....na jakiś czas tylko niestety. Na trasie przystanek na założenie ciuchów wodoodpornych i za chwilę przestaje padać;) Od tej pory każą mi się ubierać w deszczówkę na zapas i rzeczywiście siąpi jakby mniej;) .Rozglądając się za noclegiem mijamy Terespol i dojeżdżamy do Nepli, gdzie znów Ewa załatwia spanie w domkach ośrodku Caritasu..na ostatnią chwilę przed kolejna ulewą. W domku nocuje z nami spotkany po drodze samotny rowerzysta skrótowej, innej od naszej trasy Lublin-Przemyśl-Gdańsk. Zaczynamy Park Krajobrazowy Podlaski Przełom Bugu.
Leje i wieje w twarz, pomimo tego wyjeżdżamy choć godzinę później. Drogę do Janowa Podlaskiego pokonujemy w zawrotnym tempie 10km/h…Koło południa uspokaja się, chwila przerwy w przydrożnym miasteczku na kawę z gazówki , niektórzy przy tym susza pranie na płocie przy kościele;)), kilkanaście kilometrów jazdy, kolejny postój na ogranie się w barze i ruszamy do słynnej stadniny koni.. Znaleźliśmy tam nawet koński cmentarz. Dojeżdżamy do Bugu- przeprawa w Niemirowie jest czynna, ale pan od promu wyjechał na nie wiadomo ile, komórka wyłączona więc decyduję się na niego nie czekać i ciągniemy w dół rzeki. Po drodze okazuje się, że w kolejnym miejscu - Mielniku –prom jeszcze nie pływa iw celu ominięcia rzeki należy dojechać aż do odległego o 20km mostu w Siemiatyczach. Zostawiamy to na kolejny dzień i kończymy wcześniej jazdę u Franciszkanów w Serpelicach . Wieczór spędzamy na ciepłej kolacji u księży a następnie przy ognisku.
W pięknym słońcu i wypoczęci wyjeżdżamy o czasie. 40km dodatkowej jazdy do i od mostu w Siemiatyczach okazuje się być całkiem ładnym lasem. Dojeżdżamy na Górę Grabarkę, tam las krzyży intencyjnych, na środku cerkiew.. niepowtarzalny klimat… prawosławne krzyże, krzyże, krzyże..mnóstwo….wielkie i te maciupeńkie, z dedykacjami i pokryte pleśnią, stare, nowe.. ….oderwać oczu nie idzie….Oglądanie i fotki trwają dobrą godzinę, a następnie wracamy leśnymi duktami z powrotem do granicy. W Zubaczach trafia nam się jeszcze jedna cerkiew, potem trochę piachu , bruków i przydrożnych hałaśliwych Burków. Po południu obiad sklepowy- podgrzewane na gazówkach słoiki na zapleczu, w Czeremsze ostatnie zakupy i w trasę. Przepiękną, leśne ścieżki, szutry metr od granicy, zapomniane drewniane zapadające się wioski, przydrożne krzyże co kilka metrów nawet w lesie dziesiątki kilometrów oddalonym od najbliższej wioski….napisy po polsku, ukraińsku i litewsku.. czasem w ogóle już nieczytelne…. rozmowny dziadek przy drodze z białoruską żoną…...niesamowity klimat i widoki….Po drodze zatrzymuje nas straż graniczna, mój dowód pierwszy raz idzie w obroty….Potem dojeżdżamy pod samą Puszczę Białowieską, do miejscowości Topiło. Spanie w domku jakimś cudem znalezionym przez Ewę i Łukasza, nie wnikam jak, bo tego dnia gotowa byłam położyć się nawet pod mostem ze zmęczenia i ilości wrażeń,;)
Dzień ku uciesze Kajasa całkowicie leśny.. Wjechaliśmy w Puszczę Białowieska i jeździli, jeździli, jeździli….trochę wyznaczonymi szlakami, trochę wybranym przeze mnie zarośniętym i mało uczęszczanym najbliższym Parkowi Narodowemu szlakiem pieszym wzdłuż starego torowiska, na którym natknęliśmy się na dzika. W Puszczy znaleźliśmy Miejsce Mocy, stara kolejkę, po drodze znaleźliśmy nawet Białowieżę ale niczym był widok z jej muzealnej wieży przy widokach z siodełka rowerowego… nawet obiad był leśno-chiński na polanie po drodze. Późnym popołudniem wróciliśmy do cywilizacji znajdując spanie w Siemianówce.
Dzień zaczął się przeprawa wzdłuż mostu kolejowego na Jeziorze Siemianowskim. Ani mi do głowy nie przyszło, żeby je okrążać choć niektórzy mieli obawy … no i na początku rzeczywiście było niełatwo- stromy kolejowy nasyp, obok wąska ścieżka, tuz dalej ostry spad do wody…balans rowerem i sakwami na żwirze… .i tak miało być 4km…ale po jakimś czasie znalazła się jednak całkiem przejezdna ścieżka wzdłuż torów i w rezultacie szybko się z przeprawa uporaliśmy. Później jazda a często pchanie roweru po piachu lasem wzdłuż granicy. W Jałówce przerwa pod sklepem ( ze wszystkim, oprócz jedzenia były gwoździe ,łańcuchy do roweru i wieńce pogrzebowe.;) na drugie śniadanie, tam tez udaje się nam pierwszy raz usłyszeć przepiękne śpiewy nabożne w cerkiewi … . Szutrami i piaskami w prawie sierpniowym upale dojeżdżamy do Mostowlanów- kolejna prawosławna świątynia na zboczu wzniesienia, przy niej cmentarz,u dołu woda, przepiękna panorama okolicy, w tle dźwięki mszy prawosławnej.. coś co się nie zdarza….jedziemy dalej , mijamy kolejne osady „nie z tej ziemi” w których zatrzymał się czas….Na kilkanaście kilometrów odsuwamy się granicy, by zwiedzić pierwszy na trasie meczet i cmentarz tatarski w Kruszynianach. Cmentarz w niczym ie przypomina naszych- pełen omszonych , chaotycznie rozsypanych starych kamieni kamieni z zatartymi napisami…W Kruszynianach idziemy na obiad- również tatarski, u Dźenetty, której pyszne oryginalne potrawy w słusznej ilości wszyscy wspominali do końca wycieczki. Z żalem opuszczamy tatarska jurtę, w Krynkach ( godne uwagi rondo o 12 odnogach) mała poobiednia sjesta i wieczorem pagórkowatymi szutrami dojeżdżamy do Bohonik. Tam oglądamy i wysłuchujemy historii kolejnego meczetu, opowiedzianej przez panią Eugenię, w jej domu śpimy, poczęstowani przez przemiła gospodynię kolejnym tatarskim przysmakiem- pierekaczewnikiem w dwóch rodzajach, tak dobrym, że dopytujemy się o przepis.
Dzień rozpoczęliśmy zwiedzaniem największego w Polsce mizaru- tatarskiego cmentarza na który w niedzielę już nie było ochoty. W Malawiczach trafiliśmy na stary wiatrak, niektórzy się wpinają, jednak zakręcić się śmigłem nie udało, więc a potem już tylko jechaliśmy, jechali, jechali……. głównie po terenie i marnych drogach podziwiając malownicze krajobrazy wzgórz sokolskich raz z gry raz z dołu ich wzniesień… W Siółku mały postój na zagrzanie „chińczyków „( tym razem z mielonką , postuluję nazwać zupkę Chińczyk a ‘la Kajas;)) ) i poznanie miejscowej elity , w tym indywiduum pana Darka i znów kręcenie aż do Puszczy Augustowskiej. Przed wjazdem do lasu półgodzinna przerwa na kolejne sprawdzanie moje tożsamości przez Straż Graniczną.W Rudawce zjechaliśmy do Śluzy Kurzyniec, z drogi leśnej na do Śluzy Tartak. Nocleg w agro w Mikaszówce , wieczorem Łukaszek idzie polować na gospodarskie jaja, w końcu od połowy dnia rozmawialiśmy o jajecznicy;)
Dzień zaczynamy wykorzystaniem zdobycznych jajek i wspólnym śniadankiem a potem odjazd, choć się chmurzy. Początkowo grzęźniemy w piaskach nad Czarną Hańczą, od Strzelcowizny już ładny asfalt do Gib. Tam przerwa na drożdżówkę i spotkanie z parą rowerzystów podróżujących dookoła świata. Zaczyna padać, jednak ruszamy. Po drodze przeczekujemy ulewę pod daszkiem straży pożarnej w Bierzałowcach. W końcu udaje się dojechać do Berżników, chwila na obejrzenie kościoła i w dalszą drogę. Początkowo asfaltem a potem szutrami dostajemy się do nadgranicznego brzegi jeziora Gaładuś, tam pół godziny na zbawienny w tak wietrzny dzień „goracy kubek” i jedziemy dalej. Po południu trafiamy do Puńska, gdzie po godzinie poszukiwań udaje sięgam znaleźć knajpkę, w której nie ma prawie nic ( „bo i tak nikt nie przyjdzie” ), zgadzamy się na owo „nic” czyli bliny, z blinami dostajemy regionalny płynny niesamowicie rozgrzewający poczęstunek od gospodarza … Pod wiatr docieramy do Becejłów i domu pana Marka Kamienicznika..;), gdzie do późna świętujemy wspólne 1000km a pan Marek z nami…..
Tego dnia wyjechaliśmy po południu. Wiało, padało, psuły się rowery albo było tak ładnie że się stało i patrzyło( jak ja) lub robiło zdjęcia ( jak reszta) albo są inne wytłumaczenia albo się nie tłumaczymy bo i nikt nie był winny;) . Do wyboru :D . Po drodze się zakochałam .W Górach Sudawskich tak jak kiedyś w Suwalszczyźnie i na pewno tam wrócę…pieniążek został.Nikt się nie spieszył by skończyć wschodnią. Jednak się to stało i koło 16tej dojechaliśmy do Wiżajn. Obiad skombinowany przez Łukasza u gospodyni w agro zajął nam z godzinkę, a później tak się rozpadało, że postanowiliśmy spać na miejscu, a miła pani włączyła nawet wędrowcom ogrzewanie. Szampanem, a nawet trzema uczciliśmy zdobycie wschodniej granicy i opracowali wstępny plan powrotu.
Rano wizyta na trójstyku granic na trasie Wiżajny-Żytkiejmy, później jazda przez Puszczę Romnicką , gdzie udaje mi się zgubić szlak, w efekcie czego z lasu wyjeżdżamy wcześniej ale ładniej mijając nieplanowane poprzednio jeziorka. Do 14-tej mamy zrobione 50km, obiad w Gołdapi, odłącza się Ewa, przed samym odjazdem łapie gumę- pierwszą i jedyną na tej wycieczce. Ja z resztą ekipy podążam w kierunku Mazur-resztę dnia spędzamy w prześlicznej Puszczy Barskiej i lądujemy na nocleg w agro „Pod Kogutkiem” Kruklankach gdzie atakuja nie tylko mrówki ale i krany, kuchenki i umywalki ;) ale i tak jest miło. Wieczorem ostatnie na tej wycieczce ognisko.
Na rozgrzewkę w chłodny dzień 12km sprint do Giżycka i przenosimy się PKP do Elbląga.. Szybki obiad w barze mlecznym i ruszamy na tournee po Wysoczyźnie- poboczną droga do Suchacza i powrotem wzdłuż linii kolejowej. Wieczorem dojeżdżamy do Marzęcina, tam ostatnia rajdowa noc w agro pani Gołębiowskiej.
Przed południem jesteśmy w Mikoszewie.. gdyby nie uciekł nam prom to o 13 byłabym w domu.. i chce się nam wracać i nie.. więc postój na rybkę w Sobieszewie w smażalni… Przegalina- Olszynka- smród spalin- to Gdańsk…… na dworcu zostaje Regionalny…w Oliwie odłącza się Łukaszewski… pod Pachołkiem ja… buuu …...to koniec….jeszcze się nie przyzwyczaiłam…
Wspaniała wyprawa. Wspaniałe towarzystwo. Wspaniałe humory Dziękuję Wam za cudowne ponad dwa tygodnie, , za wieczny optymizm , za współpracę na trasie, za czekoladę i rozśmieszanie w chwilach kryzysu, za celne uwagi, kreatywność w poszukiwaniu spania, za wyrozumiałość za moje błędy w nawigacji i wieczne Was poganianie z tych pięknych miejsc w których chciało się zostać na zawsze, za tą całą subordynację i ranną punktualność która umożliwiła nam dojechać tak daleko i zobaczyć tak dużo….jak napisał Kajas „dziękuję” to tu za mało Qrde, wzruszyłam się. Fantastyczne to było.