Zgadza się to, co napisał Piotr, było fajnie a rajd był nietypowy. Nie polegał na jeżdżeniu po szlakach, tylko na azymut, ale bez użycia mapy czy kompasu, z czego organizator części trasy w ogóle nie znał. Spowodowało to ekstatyczne kąpiele błotne, jazdę drogami perwersyjnie oblodzonymi, czy przykrytymi ciężkim śniegiem, pod którym np. była woda. Poza tym na początku sprzęt trapiły kosmiczne awarie, gdzie Prezes Topol wykazał się cierpliwością i wielką pomocą. Jazda w okolicy Warzna polegała na przeprawie przez bagienko, kółka wpadały w głęboki jeszcze i zdradliwy śnieg, brakowało w pewnych momentach dróg... Jednak, gdy dotarliśmy po ciężkiej przeprawie przez krainę iście księżycową nad Tuchomkiem (budowa drogi), błota wszelkiej maści i inne niespodzianki nad Marchowskie zrobiliśmy piknik w pięknym słońcu gdzie pojedliśmy i poleniuchowali. Potem błotami i pod koniec asfaltem zajechaliśmy na strawę, tam zainteresował się nami młody człowiek, którego pasją stanie się niedługo kręcenie. Zdradzał to błysk w jego oczach i podziw dla naszych sponiewieranych błotem maszyn. A jedzenie wszystkim smakowało. W Orłowie pożegnaliśmy Piotra, pognał do domku, my nad morzem do Gdańska. Zimną porą dotarłem już do domu, na liczniku 83 km. Dziękuję wszystkim uczestnikom za wytrwałość, wspaniałe towarzystwo, humor i świetną zabawę. A kto nie był niech żałuje!!!